Konsekwencja w działaniu
Trzyma gardę zarówno na ringu, jak i w kuchni. O rywalizacji, dążeniu do perfekcji oraz szukaniu balansu w gastronomii rozmawiamy z Filipem Cwojdzińskim, szefem kuchni restauracji TU.REStAURANT w Poznaniu.
Jesteś nie tylko szefem kuchni, ale i sportowcem. Widzisz swoją karierę w kuchni i w boksie jako dwie oddzielne ścieżki czy istnieje między nimi zbieżność?
Pochodzę ze sportowej rodziny. Mój tata był siatkarzem, mama trenowała pchnięcie kulą, a dziadek był wybitnym pięściarzem - od najmłodszych lat podpatrywałem go podczas treningów. Mam to w genach. Trafienie na salę bokserską było tylko kwestią czasu. Czy ma to związek z karierą kucharską? Zdecydowanie! Chodzi głównie o charakter. Zarówno na ringu, jak i w kuchni trzeba być twardzielem.
Co Cię skłoniło do przywdziania fartucha?
Ogromny wpływ na wybór ścieżki gastronomicznej miała moja mama. Dostrzegła, że mam smak i co nieco potrafię. Chociaż od zawsze chciałem być zawodowym bokserem, zależało jej, abym miał zawód. Boks to sport, który niesie ze sobą wiele różnych kontuzji i nieodwracalnych zmian neurologicznych. Widziałem to na przykładzie dziadka, który całe życie boksował w kategorii ciężkiej, gdzie każdy cios sporo waży. Z kolei mój tata chciał, żebym został piłkarzem. W dzieciństwie zaliczyłem nawet epizod w Lechu Poznań, jednak geny wygrały i cały czas chciałem walczyć. Mimo sportowego zacięcia mama dała mi do zrozumienia, że powinienem mieć w życiu różne możliwości, bo jeśli dojdzie do kontuzji, która przekreśli moje szanse na karierę w pięściarstwie zawodowym, to, poza walką, nie będę nic potrafił. Tak trafiłem do gastronomika na Podkomorskiej w Poznaniu. Oczywiście nie zrezygnowałem z boksu. Miałem wspierających nauczycieli, którzy wiedząc, że mam zawody, szli na rękę, nie przeszkadzali, o ile na koniec semestru wszystko było zdane (śmiech).
Choć gastronomia była początkowo Twoim planem awaryjnym, zacząłeś rozwijać się w tym kierunku.
W szkole gastronomicznej nie myślałem o tym, że w przyszłości będę zawodowo gotował. Moja wychowawczyni - pani Ania Dembińska, którą serdecznie pozdrawiam, często dziwiła się, co ja tam robię. Odpowiadałem, że mama tak chciała (śmiech). Z perspektywy czasu wiem, że dobrze się stało, bo gdy widzę niektórych kolegów z ringu, którzy, po nieudanej karierze bokserskiej, szukają siebie na nowo, współczuję im. Jeśli ktoś jest sportowcem, który całą uwagę poświęca na treningi i dążenie, aby na tym zarabiać, nie ma czasu na rozwój w innym kierunku. A to niełatwa droga, zwłaszcza gdy nie ma sponsorów. Tylko utalentowane jednostki, które wybiją się, mogą generować zyski. To kariera, o której marzą miliony chłopaków, jednak nie wystarczy chcieć. Potrzeba ogromnej determinacji i jasno określonego celu.
CAŁY ARTYKUŁ