Stara miłość nie rdzewieje, czyli kanapki z szynką i serem

Stara miłość nie rdzewieje, czyli kanapki z szynką i serem

Koleżanka z pracy wyraziła ogromne zdziwienie, zobaczywszy, że podczas pracowniczego śniadania zrobiłem sobie zwyczajną kanapkę: szynka, ser, pomidor i ogórek. To Ty tak jesz? - zapytała szczerze zaskoczona. Tak, jadam kanapki, choć niektórym się wydaje, że na śniadania smażę omlet z truflą i posypuję go kawiorem. Każdy z szefów kuchni i kucharzy wie, jak to wygląda w rzeczywistości?

Szewc bez butów chodzi

Ileż to razy, wychodząc po długim wieczornym serwisie, słuchałem marsza, którego zagrały moje kiszki. Głód atakuje zazwyczaj tuż po przekroczeniu progu restauracji. Spada na kucharza niczym jastrząb na ofiarę, boleśnie uświadamiając go o liczbie spożytych posiłków. Większość ludzi myśli, że można najeść się próbowaniem dań. To nieprawda. W takich sytuacjach staje się przed wyborem: wrócić do domu i zrobić sobie jedzenie, czy skorzystać z usług kolegów po fachu, którzy sprzedają jedzenie dostępne nocą. Kiszki grają już drugi raz uwerturę, czas zaczyna płynąć boleśnie wolno.

Wybór pozostaje ograniczony, ponieważ większość miejsc jest już zamknięta. Możesz zdecydować się na którąś z sieci fast food, alternatywą jest kebab czy tortilla pozostawiające wiele do życzenia. Tymczasem głód doskwiera coraz silniej. Wyobraźcie sobie zdziwienie wspomnianej koleżanki, gdyby zobaczyła zespół kucharzy wgryzających się z zapałem w burgera z sieciówki w środku nocy, opróżniających kubełek skrzydełek lub ocierających usta z sosu do baraniny na cienkim. Jakież niesamowite spotkania czasem odbywają się nocą przy krakowskiej "Nysce" oferującej grillowaną kiełbasę od ponad trzydziestu lat. Jeśli dobrze traficie, spotkacie tam najwybitniejszych kucharzy konsumujących z zapałem godnym lepszej sprawy smażoną kiełbaskę z bułką typu "ślimak". Z dodatków do wyboru ketchup, ponieważ musztarda jest obowiązkowa. Do picia oranżada, zimą herbata z granulatu. Ludziom kreującym na co dzień kulinarne trendy uszy się trzęsą z zachwytu nad ciepłym, sycącym daniem.

Przez żołądek do serca

Jak uszczęśliwić kucharza? Ugotować mu coś! Jak to wspaniale dostać coś "pod nos", kiedy na co dzień jest dokładnie odwrotnie i to ty musisz podawać innym jedzenie. Najcudowniej, kiedy możesz po prostu zjeść, nie zastanawiając się, jak to doprawić, ułożyć na talerzu, co zrobić, żeby danie było jeszcze lepsze, za ile je sprzedać, żeby się opłacało, i czy ciągłość dostaw użytych produktów zostanie zachowana.

Tymczasem założę się o wszystko, że wielu z was spotkało się z sytuacją, w której zaproszenie na obiad wiązało się doprowadzeniem pani domu do stanu przedzawałowego. Boże, ile razy słyszałem, że mama/babcia/żona (niepotrzebne skreślić) jest strasznie zdenerwowana, ponieważ będzie musiała ugotować coś dla kucharza. I pół biedy, kiedy kończy się na strachu. Zdarza się, że taka osoba postanawia "stanąć na wysokości zadania" i zamiast normalnego posiłku, wspiąć się na szczyt kulinarnych umiejętności. Postanawia przygotować coś wykwintnego, coś, czego nigdy nie robiła. W tym celu wertuje profile kulinarne, sięga do kucharskich książek, radzi się sztucznej inteligencji i tak dalej. Zazwyczaj wychodzi śmiesznie lub strasznie. Czasem i śmiesznie, i strasznie. Niestety często niesmacznie. Myślę, że każdy z kolegów po fachu przyznałby mi rację, że lepiej zjeść fantastyczny kotlet mielony z ziemniakami i mizerią niż risotto z krewetkami z rąk osoby, która nie wie, jak ugotować ryż i jak obejść się z owocami morza. Przez podobne wybryki stajemy czasem w niezręcznej sytuacji i, nie chcąc urazić gospodarzy, uśmiechamy się grzecznie, najczęściej przez łzy.

Nie ucz ojca dzieci robić

Najgłupszym z możliwych pomysłów jest zaprosić sushi mastera na sushi, a pizzaiolo na pizzę. Kucharze pracujący we francuskiej restauracji nie smarują codziennie rano brioche pasztetem strasburskim i nie przegryzają tego ślimakami z camembertem. A pracownicy burgerowni raczej nie zajadają się cheesburgerami po godzinach. Czasem jest to prowokacja, ponieważ istnieje grupa ludzi, według których gotowanie jest umiejętnością dostępną wszystkim. Do tego, zajmując się zawodowo zgoła czym innym, myślą, że świetnie gotują albo mają wrodzony talent. Postanawiają to udowodnić w bezpośrednim "starciu"z kucharzem, serwując mu danie będące dla niego zawodową codziennością. Oczywiście niektórzy naprawdę dobrze to zrobią, ba, niektórzy zrobią to lepiej. Poświęciwszy na przygotowanie dania pół dnia, jesteś w stanie uzyskać lepszy efekt niż ten, który się osiąga, kiedy trzeba wydać danie w dwadzieścia minut, mając w kolejce piętnaście następnych, nawet nie będąc wybitnym kucharzem.

Różnego rodzaju dobre rady i podpowiedzi, którymi w takich sytuacjach raczą nas gospodarze, są co najmniej irytujące. Zdarzają się też sformułowania w stylu: No chyba ugotowanie zupy i usmażenie kotleta to nie jest fizyka kwantowa. Nie, nie jest. I nigdy nie będzie. Nigdy też laik nie zrozumie ?tabaki?, niedzielnego obiadku, zwróconego w szczycie obłożenia talerza, na którym znaleziono włos do złudzenia przypominający kolorem włosy właścicielki talerza. Nie zrozumie tych wszystkich "znawców", "podróżników" i pasjonatów kulinarnych, którzy z radością zechcą się podzielić z nami swoimi spostrzeżeniami. Cóż szefowie i szefowe kuchni, życzę Wam wiele cierpliwości i stalowych nerwów.

Kucharz też konsument

Bądźmy szczerzy, nie znamy się na wszystkim, żaden z nas nie posiadł wiedzy o każdej z kuchni świata. Jedni z nas są lepsi w rodzimej kuchni, inni w dalekowschodniej. Spotykamy się, by wymieniać się doświadczeniami, ale cieszymy się również z możliwości wspólnego grillowania karkówki w gronie znajomych. Jesteśmy ludźmi i jemy kanapki z szynką i serem, pasztetową czy dżemem. Niektórzy z nas zjadają, niedojedzone przez dzieci, płatki na mleku, inni w zaciszu domu zalewają z lenistwa zupkę chińską albo potajemnie wsuwają chipsy. A stara miłość do porządnego jedzenia nie jest niczym wstydliwym, wręcz namawiałbym Was do przemycania jej do swoich zawodowych kuchni. Liczy się smak. A w tym konkretnym przypadku jeszcze sentyment. Na pohybel tym, którzy chcą zamienić jedzenie w wyznacznik statusu i modę. Jedzmy kanapki z szynką i serem, jedzmy też kanapki z homarem. Ważne, żeby robić to z radością.