Trzeba iść pod prąd

Trzeba iść pod prąd

Stoi na czele hotelowego giganta, ceni spokój i nie ma adresu mailowego. O łączeniu biznesu z działalnością charytatywną na rzecz osób wykluczonych społecznie, projektach, w które nikt nie wierzył, a także o odkrywaniu własnych predyspozycji rozmawiamy z Władysławem Grochowskim, założycielem i prezesem zarządu Grupy Arche S.A.

Czy to prawda, że nie nocuje Pan w swoich hotelach? Dlaczego?

Oczywiście, że prawda. Mieszkam daleko, na odludziu. Nieraz wyjeżdżam z domu rano, o godzinie 3:00, żeby dojechać do Szczecina czy do Szklarskiej Poręby i wrócić koło północy. U siebie mogę się wyspać, a w hotelach niekoniecznie. Próbowałem nocować w Warszawie, ale niestety miasto jest za bardzo odczuwalne. Mój dom znajduje się pod lasem, kilometr od najbliższego sąsiada. Panuje tam absolutna cisza, natura i czyste powietrze.

Ceni Pan spokój i własną przestrzeń, mimo że jest Pan częścią wielkiego biznesu.

Absolutnie tak. Lubię też jeździć samochodem, a szczególnie koło północy, gdy ruch już jest mniejszy. W ten sposób odpoczywam.

Jak zaczęła się Pana działalność?

Wcześnie zacząłem pracować, to bardzo cenne, bo dzięki temu zdobyłem sporo doświadczeń. Lubię wszystkiego doświadczać na sobie, popełniać błędy, brać udział w nietypowych i trudnych sytuacjach. Te proste, oczywiste mnie nie interesują. Dzięki temu jesteśmy w tym miejscu. Konkurencja jest bardzo mała, bo naszą działalność trudno podrobić. Znaleźliśmy niszę.

Potencjał jest absolutnie olbrzymi - tak naprawdę cały czas jesteśmy na początku tej drogi. Co dzień dostajemy listę obiektów zabytkowych do ratowania. Aby jednak na nich zarabiać, trzeba mieć umiejętności. My się tego nauczyliśmy. Nie każdemu się udaje, bo to branża, w której zwykle dokłada się do interesu.

Kiedy zainteresował się Pan branżą hotelarską?

To czysty przypadek. Od dzieciaka interesowały mnie zabytki i stare klimaty. A co można zrobić z zabytkiem? Przekształcenie go w hotel to jedno z najlepszych rozwiązań. Taki budynek spełnia wtedy wiele funkcji. Lubię nietypowe hotele.

Nasza działalność opiera się głównie na rewitalizacji obiektów zabytkowych. Hotelarstwo to dopełnienie tych działań.

To przedsięwzięcie wymagające ogromnych nakładów finansowych.

Zabytki to zazwyczaj porzucone ruiny, często w nieoczywistych miejscach. Głównie takich się podejmujemy. To obiekty, które nie miałyby zupełnie szans na przetrwanie. Robimy coś, co praktycznie jest niemożliwe. To daje satysfakcję.

Oczywiście trzeba się pilnować z kosztami, żeby nie przeinwestować. To wymaga lat doświadczenia.

Czy to właśnie twarde stąpanie po ziemi przełożyło się na sukces Grupy Arche?

Zdecydowanie. Mimo że niektórym się wydaje, że czasami odlatuję z pomysłami, nie liczę, to cały czas mocno chodzę po ziemi. Zresztą jestem rolnikiem, co by nie było, i dwa dni w tygodniu dosłownie jestem blisko ziemi.

Nadal zajmuję się Pan rolnictwem?

Trochę tak, niedużo, to uprawa ekstensywna. Oczywiście przy domu jest kawałeczek sadu oraz duży ogród, gdzie zawsze znajdzie się coś do podcięcia. Mam też daniele.

To dla Pana forma relaksu? Jakie znaczenie ma dla Pana tradycja?

Głowa wtedy odpoczywa. Wróciłem do miejsca, skąd pochodzę. Wróciłem do źródeł. W tym, co robimy, cały czas wracamy do tradycji i dziedzictwa. Trzeba to czuć.

Jestem wśród zwykłych ludzi, nie oderwałem się. W tych czasach jest z tym problem. Czasem zapominamy, skąd wyszliśmy - nagle poczuliśmy się lepsi i ważniejsi. A tu, na dole, jest jeszcze dużo do zrobienia, aby każdy człowiek poczuł siłę i sprawczość, że coś od niego zależy i że nadąża za światem, który strasznie pędzi. To tematy, które podejmujemy w ramach naszych projektów społecznych. Zajmujemy się społecznościami, które czują się wykluczone i porzucone.

Proszę opowiedzieć więcej o działalności charytatywnej Arche i Fundacji Leny Grochowskiej.

Firma rocznie przeznacza dziesięć procent zysków na Fundację. To od pięciu do dziesięciu milionów złotych. Myślę, że ta tendencja będzie rosnąca, bo po chwilowym załamaniu spowodowanym pandemią, wychodzimy jeszcze mocniejsi.

Fundacja też na siebie zarabia - staramy się zatrudniać osoby z niepełnosprawnością, które mogą pracować. To najlepsza forma rehabilitacji. Wspieramy też w powrocie na rynek pracy byłych więźniów i osoby bezdomne. Zapewniamy im mieszkania i pracę. Oczywiście zatrudniamy ich na umowę o pracę. Przez dwa-trzy lata dokładamy, aby taki oddział się utrzymał. To resocjalizacja poprzez pracę.

Potrzeb cały czas przybywa. Ludzie wykluczeni, często uzależnieni, to bardzo liczna grupa. Zazwyczaj sami nie są w stanie podjąć działania, nie mają takiej siły, głównie przez uwarunkowania. Chcemy dać im szansę, aby uwierzyli w siebie.

To ogromna satysfakcja, że możemy podzielić się tym, co mamy. Fundamentem naszej działalności jest solidarność i odpowiedzialność za innych ludzi.

W portfolio Grupy Arche znajduje się już ponad dwadzieścia obiektów hotelowych. Co sprawia Panu największą przyjemność w otwieraniu kolejnych hoteli?

Każdy obiekt jest niepowtarzalny. To jak malowanie obrazu czy tworzenie muzyki. To proces, który wymaga kreatywności. Mam do tego predyspozycje - skończyłem liceum plastyczne, uczyłem się w szkole filmowej. Po drodze spotkałem bardzo kreatywnych ludzi, miałem szczęście zarówno do kolegów, jak i do profesorów. Wszystko to doprowadziło do momentu, w którym ta wizja się spełnia.

W ten właśnie sposób staramy się dobierać kolejnych członków organizacji - zatrudniamy kreatywnych ludzi. Dajemy im dużo wolności. Jeżeli dyrektorzy hoteli nie dostają dokładnych wytycznych, tylko pewien kierunek, to potencjał firmy rośnie. Gdy mamy dwudziestu dyrektorów i każdy z nich ma głowę na karku, nie czeka na gotowe, tylko musi sobie poradzić, często wymieniając doświadczenia między sobą, to jest to siła całej organizacji.

To dzięki sile zespołu nie musi Pan korzystać z poczty elektronicznej?

Nie korzystam, jestem trochę pustelnikiem. Kiedyś, w dawnych wiekach, to było bardzo cenne - człowiek był wolny i niepoddany pewnym wpływom. Uważam, że to zdecydowanie ciekawsze, trzeba wiedzieć, jak sobie poradzić. To z kolei prowokuje do rozwoju. Generalnie dziś wszędzie dostajemy gotowca i wyłączamy głowę.

Taki sposób działania z pewnością sprzyja kreatywności.

To naturalne. Taki sposób otwiera przede mną kolejne doświadczenia, sprawia, że coś ode mnie zależy - albo sobie poradziłem, albo nie i muszę znaleźć rozwiązanie.

Teraz chodzimy na łatwiznę, a później każdą napotkaną trudność traktujemy jak wielki problem. Życie nie jest takie proste, nie da się go poukładać ani uregulować przepisami czy procedurami. Wybieramy to, co dla nas ciekawsze.

Wolę naturę i kreowanie sobie tego świata w spokoju. To ciekawsze niż pędzenie, zarabianie pieniędzy, porównywanie się z innymi czy budżety zakładane jako cele same w sobie. My się tym nie przejmujemy, bawimy się.

Pewnie wiele osób chciałoby w ten sposób podchodzić do pracy, ale brakuje im odwagi.

Jesteśmy coraz bardziej rozpoznawalni, zgłasza się do nas bardzo dużo ciekawych ludzi chętnych do pracy. Nawet ich nie szukamy, to oni chcieliby u nas pracować.

To oznacza, że nie mają Państwo problemu z niedoborem pracowników?

Absolutnie nie! Cieszę się, że przyciągamy tyle kreatywnych osób. Każdy człowiek jest indywidualnością i może być geniuszem, w tym co robi na co dzień, jeśli tylko się odnajdzie i odkryje swoje predyspozycje. Każdy je ma, to jest wspaniałe!

Jak z Pana perspektywy zmieniła się branża hotelarska? Czy któraś ze zmian Pana zaskoczyła?

Potrzebne są nam relacje. To bardzo ważne. Podobnie jak rozwiązywanie problemów i niepoddawanie się. Często nie szukamy rozwiązań, a skutki są fatalne. Dzielimy się na grupy, walczymy ze sobą, zamiast patrzeć na to, co nas łączy. W tym cyfrowym świecie potrzebujemy siebie nawzajem. Szczególnie to wyszło po pandemii. Odczuwamy to zarówno w hotelach, jak i w gastronomii.

Trzeba dać sobie trochę luzu, porozmawiać. Tradycyjnie to właśnie stół był miejscem, gdzie spotykali się ludzie, różne pokolenia czy grupy. To dlatego hotelarstwo cały czas bazuje na tej tradycji, dokładając innego rodzaju usługi, w tym kulturę w szerokim zakresie. To jest świetne miejsce do tego. My jesteśmy otwarci na wszystkie grupy.

Zmiany są oczywiste i ciągłe. Myślę, że trzeba poszerzyć tę formułę - cały czas potrzebujemy nowych doświadczeń. Dawniej była większa powtarzalność w hotelarstwie, nie było niespodzianek, a okazuje się, że ich potrzebujemy. Musi być jakaś odmiana. Zapamiętujemy to, co jest wyjątkowe, bo tego nam brakuje.

Rewitalizacja wyjątkowych obiektów okazała się biznesowym strzałem w dziesiątkę. Co w Pana dotychczasowej działalności było największym przełomem?

Nie sądziłem, że mam takie możliwości. Nie było przełomu, po prostu pojawiały się kolejne projekty, a wraz z nimi kolejne doświadczenia.

Cukrownia Żnin to jeden z pierwszych zrewitalizowanych obiektów. To był projekt, w który nikt nie wierzył, nie miałem za sobą ani jednej osoby - inwestorów, księgowych, banków. Mówiono, że to projekt niemożliwy do wykonania, a dziś osiąga najlepsze wyniki. Trzeba iść pod prąd.

Po sukcesie Cukrowni Żnin zdecydowaliśmy się na kolejne duże realizacje typu Papiernia Królewska w Konstancinie czy Elektrociepłownia Szombierki w Bytomiu. Już wcześniej znałem te obiekty, ale nie czułem się na siłach.

Udowodnił Pan sceptykom, że da się to zrobić.

Dokładnie. Ludzie często nie wiedzą, że mają olbrzymi potencjał. Często największych zmian dokonują osoby niezwiązane z konkretną branżą, bo jak się w tym jest, to się nie widzi, że można inaczej, a gdy przychodzi ktoś, kto pozornie nie ma o tym pojęcia, nagle okazuje się, że można (śmiech).

To tak jak w Fundacji. Kieruje nią świetna pani dyrektor, Aneta Żochowska. Choć wcześniej robiła coś zupełnie innego, ma predyspozycje i doskonale czuje potrzeby osób zagrożonych wykluczeniem. Bez takich ludzi nie bylibyśmy w miejscu, w którym jesteśmy. Siła organizacji tkwi w ludziach.

Co sprawia Panu największą satysfakcję?

Przez wiele lat nie czułem się pewnie. Nie sądziłem, że mogę być dla kogoś inspiracją. Udowodniłem, że chodząc swoimi ścieżkami, można coś osiągnąć. Jestem z tego dumny.

Myślę, że to ciekawa propozycja na przyszłość dla biznesu, który do tej pory był głównie rozliczany z maksymalizacji zysków. Jeżeli tak dalej pójdzie, wszystko może się rozbić.

Warto zdać sobie sprawę, że są jeszcze inne wartości, a na świecie nie brakuje problemów, które narastają, a nadal ich nie rozwiązaliśmy. Dobrze, jeżeli kogoś zainspiruję, że można tak działać.

Jakie ma Pan plany na dalszy rozwój firmy?

Mamy w przygotowaniu około dwudziestu zakupionych obiektów, o kolejnych cały czas rozmawiamy. Każdy obiekt jest wyjątkowy pod względem miejsca, historii i ludzi, którzy byli tam dawniej, i tych, którzy są tam teraz. Im więcej uratujemy, tym lepiej.

Władysław Grochowski - założyciel i prezes zarządu Grupy Arche S.A.

Fot. Grupa Arche S.A.